środa, 29 lutego 2012

Luty w obrazkach

Czyli małe podsumowanie bieżącego miesiąca. Tak po prostu, trochę dla systematyki, trochę dla zabawy w PhotoScapie, i dla wspomnień, i dla siebie jako doping na najbliższy miesiąc:)


U mnie dziś świeci słońce, a po błękitnym niebie płyną białe obłoczki. Ziemia ożywa. Jest cicho, spokojnie i jasno. Żyć, nie umierać!

wtorek, 28 lutego 2012

Wielkopostnie

Witajcie!
Najpierw dziękuję pięknie wszystkim Wam, którzy (albo raczej które) tu zaglądacie. Dziękuję za każde dobre słowo, dzięki któremu wiem, że warto. W niedzielę moje "notowania" gwałtownie wzrosły (taka giełda światowa to pikuś przy tym:) - licznik odwiedzin zaszalał w górę o kilkadziesiąt wejść, liczba miłych Obserwatorów wzrosła z trzech do dziewięciu, a zamiast jednego komentarza zastałam cztery! Mąż około godziny 23.00 widząc moją rozanieloną twarz stwierdził, że z wrażenia chyba nie zasnę, no i rzeczywiście mało co spałam, ale z powodu Córeczki, którą stale jeszcze męczy katar. W każdym bądź razie dziękuję, że jesteście! Zapraszam! Wpadajcie:)
Teraz na poważnie, jak sugeruje tytuł posta. Chcę Wam pokazać moją zeszłoroczną pracę, którą wykonałam jako element większej dekoracji kościelnej do ciemnicy na Wielki Czwartek. Jest to twarz Chrystusa. W sztuce takie wizerunki nazywane są Veraiconami.


Pracę wykonałam farbami akrylowymi


na tiulu


Tkanina jest bardzo delikatna, przezroczysta i lejąca. Pod spodem widać fragment mojej dłoni:


Planując takie eksperymentalne dla mnie malowidło myślałam, że zadanie mnie przerośnie. Okazało się jednak, że nie jest to zbyt trudne. Dla ułatwienia wykonałam wstępny rysunek flamastrem na kartce z bloku, a potem za pomocą większych spinaczy przytwierdziłam materiał do podkładki ze szkicem. Gdyby w trakcie pracy tkanina się przemieściła, katastrofa gotowa. Grunt to dobre usztywnienie. A potem już półtorej godziny wytężonej pracy. 
Zdjęcia nie oddają całej specyfiki obrazu. Mam wrażenie, że ta Twarz ciągle się zmienia pod wpływem oświetlenia, ułożenia materiału, tła, na którym jest prezentowana.
Tak wygląda pod światło:


W tym momencie też jest czas na jeden z moich ulubionych wierszy autorstwa Stanisława Balińskiego:

Panie! My, którzy znamy tysiąc Twoich twarzy
Skrwawionych, konających, omdlałych, ścierpniętych
Błagamy Ciebie, płynąc do Twoich ołtarzy,
Pokaż nam tę nieznaną. Zjaw się uśmiechnięty.


Wyjmij ciernie ze skroni, zetrzyj krew czerwoną,
Zmyj oczy obolałe, które dobrze znamy,
I uśmiechnij się do nas, jak stary listonosz,
Co z dobrą wiadomością przystanął u bramy.





Tym, dla których jest to rzeczą ważną - życzenia owocnego przeżycia Wielkiego Postu!









niedziela, 26 lutego 2012

Już wiszą


Być może pamiętacie tabliczki, które Wam pokazałam kilka postów temu. Od paru dni ten mój niedoszły drogowskaz wisi na ścianie i całkiem nieźle wygląda. Zobaczcie:





Dziś krótko, wiadomo - niedziela:) O widocznych na zdjęciach szafce i koszu z wikliny opowiem innym razem. 
Przyjemnego dnia!


piątek, 24 lutego 2012

Wśród traw


Podoba mi się moda na wszelkie obrazy i obrazki wyjęte jakby z kart starych zielników. W kuchni gałązka z listeczkami, w przedpokoju przekrój rośliny z korzonkiem, tu i ówdzie jakiś bliżej nieokreślony kwiat czy trawa. Ja już mam swój naścienny zielnik. Ze starej czechosłowackiej książki o roślinach, skałach i minerałach przeskanowałam sobie kilka kart.



Wzięłam kredki i niektóre elementy delikatnie niezbyt dokładnie pokolorowałam. Potem za pomocą pędzelka moczonego w odrobinie kawy rozpuszczalnej pociągnęłam kilka smug, celowo zostawiając białe miejsca.










Dodałam też kilka napisów, dat, liczb - ot, takich nic nie znaczących, dla uwiarygodnienia całości (albo raczej zdemaskowania;). Papier niestety lekko się pofalował i na ścianie wygląda to tak:



A tu jeszcze kilka dekoracji na półce:



Obrazek do kompletu w całości made by Monia:


I słowo na ten tydzień:


Dużo słońca na weekend!

środa, 22 lutego 2012

Aktualnie czytam (cz. 2)


Dziś kolejna porcja moich lektur, składająca się z dwóch pozycji.

5.


Z archiwum X. Chcę wierzyć Maxa Allana Collinsa

"- Może to właśnie jest odpowiedź - naciskał Mulder. - Może to właśnie chce nam powiedzieć Bóg. Nie tylko mnie ani temu chłopcu. Ani nawet nie tylko tobie, Scully. Nam wszystkim.
- Co takiego?
- Nie poddawaj się."

Z czystym sumieniem powiem, że tylko dla powyższych słów warto było po tę książkę sięgnąć. Wcześniej pisałam, że nie przepadam za kryminałami, nie wiem więc, co mnie skłoniło, by się uraczyć taką mieszanką sensacji, horroru, thrillera i fantastyki naukowej w jednym. Brrr!!! Co prawda, pióro lekkie, akcja dobrze utrzymana, ale tylko dla kogoś, komu nie przeszkadzają walające się wszędzie szczątki ludzkie, odcięte głowy, zmutowane psy, pary homo itd. To nie dla mnie. Tej książce już dziękuję.

6. 



Muzeum Narodowe w Krakowie z serii Wielkie Muzea

"Muzeum wprowadzając nowe metody upowszechniania, realizując program "muzeum otwarte i przyjazne" dla publiczności, który obejmuje zarówno działania edukacyjne, jak i stworzenie widzom możliwości odpoczynku, np. w kawiarenkach i pięknych ogrodach, stale unowocześnia tę ponad 127-letnią instytucję, nie tracąc z pamięci podstawowego zadania, jakim jest gromadzenie i przechowanie dla przyszłych pokoleń skarbów i świadectw historii, kultury i sztuki".

Książki z serii "Wielkie Muzea" dołączone były do gazety "Rzeczpospolita". Kupowałam je, niestety już wybrakowane, osobno po niższej cenie. Od dawna stały na półce i pięknie wyglądały (mają złote grzbiety), ale w ramach zabawy "Wyzwanie czytelnicze 2012" (patrz margines bloga) postanowiłam je "odkurzyć". Okazało się, że są naprawdę fantastyczne. Każda publikacja składa się z dwóch części: pierwsza opisuje dzieje instytucji muzealnej, druga to przegląd wybranych najcenniejszych zbiorów z porządnymi ilustracjami i bardzo ciekawymi opisami poszczególnych dzieł. Przyjemna, niezwykle pouczająca lektura przy kawie. Kto z Was wiedział, że w Krakowie, oprócz naszych rodzimych artystów mamy staroegipską stellę Merera, "Damę" Leonarda czy akwafortę Rembrandta, a także sporo dzieł sztuki Dalekiego Wschodu?

Dziękuję wszystkim, którzy zaglądają do mojego "świata". Pozdrawiam Was serdecznie!






poniedziałek, 20 lutego 2012

In via

Niedawno wpadłam na pomysł, żeby zrobić do ogródka drogowskaz, najlepiej taki "stary", podniszczony, opleciony zielem. Plakietki już są gotowe, ale na razie nie ma ich na czym zawiesić albo raczej do czego przybić.


Dlaczego wybrałam Kraków, Rzym i Vis? Bo to są miejsca dla mnie (względnie dla nas) szczególnie bliskie. W Krakowie studiowałam przez pięć lat. Mam mnóstwo wspomnień związanych z zabytkami, ulicami, zaułkami, kawiarniami i instytucjami tego miasta. Mieszka tam pokrewna mi dusza (Asieńko, to o Tobie). Za Rzymem będę tęsknić do końca swojego życia. Uwielbiam Wieczne Miasto za jego atmosferę, historię, piękno, ludzi, słońce. Nie mogę bez dreszczu emocji myśleć o tym mieście i bez łzy w oku oglądać zdjęć z włoskich podróży. A Vis? Hmmm... Cel naszej podróży poślubnej, daleka, cicha, przepiękna wyspa na Adriatyku. Romański kościółek, gaje oliwne, białe domki i przemili mieszkańcy. Mąż do tej pory nie może zapomnieć kryształowej wody i bogactwa ryb.


Pod każdą nazwą wymalowałam liczbę kilometrów jaka dzieli Pszów od miejsca docelowego. Nie tak daleko, prawda?
Odpowiednio wykrojone listwy panelowe pomalowałam rozwodnioną bielą i brązem z moich akrylowych ostatków, kilka pociągnięć zrobiłam metodą "suchego pędzla". Planowałam zrobić przecierkę w celu postarzenia przedmiotów, ale zapomniałam o odpowiednim podkładzie. W międzyczasie więc nasmarowałam naprędce kanty woskiem i po wyschnięciu farby starłam lekko krawędzie drobnoziarnistym papierem ściernym. W Wordzie poszukałam odpowiedniej czcionki, wystukałam obmyślone słowa i metodą "patrz-kopiuj" cienkim pędzelkiem wykonałam napis. Nie miałam czasu na zabawę w szablony, bo wszystko robiłam na chybcika w czasie snu Córeczki i literki miejscami wyszły koślawo (ale chyba o to w końcu chodziło). Napisy też przetarłam papierem. Efekt końcowy był dla mnie niespodzianką, bo inaczej sobie wyobrażałam to moje ustrojstwo, ale można powiedzieć, że jestem raczej zadowolona. Tylko nie wiem, czy z tabliczek w końcu powstanie drogowskaz w pierwotnie zaplanowanym kształcie i czy przeniosę go wiosną do ogródka, czy raczej zostanie w domu i zamieszka w jakimś naszym kąciku:)




Dobrego tygodnia dla Was!


czwartek, 16 lutego 2012

Pod słońcem Afryki

Mamy w salonie jeden taki kącik, w którym stoi półokrągła półka skombinowana w celu ukrycia zwałów kabli. Dekorację utrzymałam w stylu kolonialnym.


Wymodzona przeze mnie butelka:




Słoniki z hebanu przyjechały do mnie kilkanaście lat temu z chrześcijańskiej misji z Afryki:




Dobrego popołudnia!


wtorek, 14 lutego 2012

Nasze Rivendell

Jak obiecałam, dziś o kwietniku. Mąż ostatnio namówił mnie na seans domowy reżyserskiej wersji "Władcy Pierścieni", który trwał tyle godzin, że trzeba go było rozłożyć na siedem wieczorów (z przerwami na karmienie i usypianie Maleńkiej). Jestem jeszcze w klimatach Śródziemia, w głębinach Morii i na stepach Rohanu. Stąd też porównanie naszego salonowego kwietnika do krainy elfów. Sprawdźcie, czy faktycznie coś jest na rzeczy czy znów lekko przesadziłam;)







A to "prawdziwe" Rivendell (obrazek pobrany ze strony www.nickmeador.org):


Myśleliśmy o jakimś "normalnym" kwietniku, ale miało być oryginalnie i tanio. Wyszło tanio na pewno, a nawet darmowo (nie licząc roślin), bo pieńki leżały u nas na podwórku, oryginalnie chyba też, nietypowo jednak z całą pewnością. Nasi goście po wejściu do pokoju stwierdzili: "Ale busz! Jak w lesie!" Poczytałam to sobie za komplement, nie mówiąc im jednak, że to dopiero początki w tym temacie.
 Ważne, że na razie jest moja ukochana mirta (jeszcze bez zawieszki), jest też obowiązkowo bluszcz, dracena (na życzenie Męża) i wspaniały cyprys na pniu w wiklinowym koszu (cudo!).




Jakość zdjęć nie powala, światło było za ostre, a nasze "szkło" też już wysłużone.
Tenna'ento lye omenta!