Tytuł posta oczywiście nie ma nic wspólnego z niedoszłą dietą i kondycją mojego brzucha (a szkoda!), jest natomiast związany z dekoracją ścienną powstałą z potrzeby chwili. Stara-nowa, przemalowana na kolor minty kuchnia mojej Mamy zyskała dodatkową ozdobę.
Miałam w zanadrzu surową deseczkę. Wolne popołudnie, lawendowa i groszkowa tubka farby, kilka kredek i... gotowe!
Podoba się Wam?
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJak zobaczyłam tą deseczkę, a w szczególności motylka, to tak mnie zahipnotyzowało, że pomyliłam autorki, ale mam nadzieję, że mi Moniś wybaczysz?!
OdpowiedzUsuńMotylek wygląda jak żywy... pięknie:)
Pozdrawiam serdecznie;D
Judi, ja się tylko cieszę, że Ci się podoba!:) Tym bardziej, że mnie taka Artystka chwali!
UsuńBuziaki:*
jejku jaka sielsko-anielska!
OdpowiedzUsuńjeju śliczna jest ! coś pięknego cieszy moje oczy :))
OdpowiedzUsuńniesamowita!!!!a motyl jak prawdziwy;-))))cudowne!
OdpowiedzUsuńJest cudowna!!!
OdpowiedzUsuńjest przesliczna!!!! motylek conajmniej jak bys mu zdjecie zrobila:) pozdrawiam cieplutko
OdpowiedzUsuńLawenda, motyl cudowne. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń