poniedziałek, 11 lutego 2013

O feriach, smutku i świetle. Refleksyjnie

Nareszcie upragnione wolne dni... Z radości nie wiem, gdzie się podziać - pójść na sanki z Lideczką, uprać firany, pomalować meble, wziąć się za dietę (najwyższy w końcu czas), poczytać stos odkładanych książek, a może poprawić sprawdziany i prace uczniów, które wzięłam na ferie?
Ostatnio miałam tak serdecznie dość historii: bitew, konfliktów, przyczyn i skutków wojen, powalających statystyk, ilu ludzi zginęło, ilu zostało rozstrzelanych, zagłodzonych, wymęczonych, rannych, osieroconych... że zdawało mi się, iż niemożliwością jest udźwignąć tak wielki ciężar dziejów i tragicznych losów ludzkich. Na dodatek w ostatnim z numerów "Gościa Niedzielnego" przeczytałam znakomity artykuł Ks. Prof. Jerzego Szymika pt. "Czekając na szarańczę", który mną wstrząsnął i dotknął do żywego. Pozwolę sobie przytoczyć fragment, w którym cytuje On wyjątki z "Pożogi" Kossak-Szczuckiej dotyczący bolszewików:

"Byli nieobliczalni i straszni w swym niepodleganiu żadnej rozumowej możliwości. Zdarzało się nieraz, że bolszewik wszedł do domu, siadł za stołem, jadł, rozmawiał, pobył parę godzin, po czym nagle, beż żadnej przyczyny, wstał, zastrzelił gospodarza, albo jego żonę, albo dziecko, albo wszystkich po kolei i najspokojniej wyszedł. Dlaczego to zrobił? Zapewne sam nie wiedział dokładnie. Żądza krwi stawała się u nich nałogiem takim, jak palenie tytoniu lub wódka, i ludzie ci bez mordu obejść się nie mogli. Może więc tego dnia jeszcze nikogo nie zabił, może mu przyszło na myśl, jak też się rozpryśnie na ścianie mózg siedzącego za stołem człowieka lub jak wyć będzie ta matka, gdy on zetnie głowę dziecku..." (w tym momencie spoglądam na moje śpiące spokojnie dziecko, przywołuję na myśl jej cudowny promienny uśmiech, jej czyste, błękitne jak niebo oczy i czuję jak boleśnie ściska mi się gardło, bo tamte dzieci też były czyjeś, bo w ich piersiach też biło ludzkie serce...)

I dalej genialnie podsumowuje istotę zła:

"walka wypowiedziana światu przez sowiety była pozornie tylko walką z kapitalizmem lub z takim czy innym ustrojem społecznym, a w rzeczywistości była walką z Bogiem, wypowiedziana wprost Bogu. Nie różnice klasowe chcieli wytępić, lecz wiarę. (...) "Boga usunąć ze świata!" było ich celem, hasłem i dążeniem".

To, co piszę mówiłam moim uczniom z trzeciej klasy gimnazjum. Echa tamtej dyskusji pobrzmiewają w tym poście.
Pytałam niedawno mojego Męża o to, jak to możliwe - tyle cierpienia na świecie, okrucieństwa, zezwierzęcenia. Z wielkim żalem i wyrzutem postawiłam odwieczne pytanie, czekając na Jego reakcję: "Co na to Pan Bóg? Gdzie był?"
Michał spokojnie odpowiedział mi pytaniem na pytanie: "Monisiu, czemu obwiniasz Pana Boga za to, co zrobili ludzie? Nie rozumiesz? To nie Bóg! To ludzie!"
Wstrząsnął mną. Chyba zrozumiałam. Uspokoiłam się.
Dając ludziom wolną wolę, Bóg związał sobie ręce.
Krzyż nabrał innego wymiaru. O miłości Boga do ludzi w znaczący sposób muszę pisać (z ochotą!) przez bardzo duże M.


Dzięki kilku niesamowitym ludziom z Liceum Plastycznego w Wodzisławiu Śl. odkryłam też na nowo piękno znanych mi, lecz na nowo odkrytych słów z Norwida:

Bo nie jest światło, by pod korcem stało,
Ani sól ziemi do przypraw kuchennych,
Bo piękno na to jest, by zachwycało
Do pracy - praca, by się zmartwychwstało.
(C. K. Norwid, "Promethidion")

Takie mądre, jasne i wręcz triumfalne są to słowa. Właśnie bogactwo tych treści - smutnych, lecz pełnych nadziei, mrocznych, choć jaśniejących w ciemności teraz noszę w sobie. Zbliża się Wielki Post. Niech dla Was i dla mnie będzie to dobry czas!

6 komentarzy:

Dziękuję za Wasze komentarze:) Zapraszam ponownie!